Jak pewnie już zdążyliście zauważyć, lubię praktycznie każdy gatunek muzyki - o ile nie jest turbogłupi i nie sprowadza mnie do poziomu troglodyty gibiącego się na kwasie. Mam swoich wykonawców, których w danym gatunku lubię; mam też takich, których nie trawię; i mam też takich których znam trochę albo i w ogóle. Z Sią mam tak, że nie udało mi się wskoczyć na ten hypetrain, który powstał w 2014 roku (np. Chandelier i Cheap Thrills są właśnie z albumu 1000 Forms Of Fear) - jest jedna rzecz, która mi w jej muzyce straszliwie przeszkadza - maniera śpiewu. Jak to rzutuje na jej najświeższy album Everyday Is Christmas?
Na samym początku zgadywajka - kto jest producentem tego albumu? Polecam teraz się tu zatrzymać, zjechać na dół, kliknąć album żeby się puścił na Spoti i później wrócić tu. Album wyprodukował nie kto inny, jak znany i lubiany (a przynajmniej nam tutaj na blogu) Greg Kurstin. Tak, ten właśnie pan, w tym roku co chwilę wypuszcza albumy z coraz to większymi gwiazdami. Co to zmienia w słuchaniu? Ano to, że przy przesłuchiwaniu nowego albumu Becka (o którym możecie poczytać więcej TU) można było usłyszeć podobne rozwiązania harmoniczne co na albumie Foo Fighters (który do przypomienia TUTAJ). I tak samo też jest tutaj - kilka rzeczy, kilka momentów - np. cały główny motyw w Candy Cane Lane brzmi tak, że gdzieś już to kiedyś słyszeliśmy.
Bardzo lubię albumy świąteczne, które nie są zbiorem coverów przearanżowanych pod danego wykonawcę - na Everyday Is Christmas wszystkie numery są napisane przez nasz duet producencki - z ciekawszych numerów na płycie mamy wcześniej wspomniany Candy Cane Lane; Ho Ho Ho brzmi jak jeden z hitów naszej polskiej Margaret i jeszcze jest Sunshine, który jest trochę punktem zwrotnym tej płyty - jest to siódmy numer na płycie (a mamy dziesięć) - i później jest już po prostu nudno. I teraz mam trochę bitwę z pierwszym zdaniem tego akapitu - jakkolwiek ten album jest przyjemnie świąteczny tak przesłuchałem go raz i nie zapamiętałem żadnego motywu ani żadnego numeru, który kazałby mi wrócić do tej płyty i przesłuchać ją jeszcze raz.
I rzecz najważniejsza - czy po tej płycie zmieniło się moje podejście do głosu Sii? (nawet nie wiem jak to poprawnie odmienić...) Niestety nie - ta wpół nosowa/wpół nadużywająca wibrato maniera śpiewu mnie po prostu denerwuje - no nie jestem fanem jej głosu i jakkolwiek chciałbym się przekonać, tak po prostu nie jestem w stanie. Nie pomaga też kwestia, że ten album jest na jedno przesłuchanie i w pamięci nie zostaje już wtedy nic... Świąteczny vibe jest, ale nie jest to poziom All I Want For Christmas - ba, nie jest to nawet taki poziom, który pozwoli zapamiętać tą płytę. Szkoda, bo pierwsze dwa numery zwiastowały coś zupełnie innego.
Ocena: 3/10
Czego warto posłuchać: Candy Cane Lane
//
Album do złapania NA SPOTIFY, kilka ciekawszych numerów na PLAYLIŚCIE KONDASA, a na FACEBOOKU są cały czas fajne rzeczy - wbij, zobacz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz