środa, 15 listopada 2017

Taylor Swift - reputation


Nigdy specjalnie nie rozwodziłem się nad muzyką Taylor Swift. Sprawa była prosta - albo numery mi się nie podobały, albo mi się podobały do tego stopnia, że katowałem je kilka tygodni pod rząd. Często aż tak, że siadałem z kartką, spisywałem cały numer, z każdą ścieżką i potem rozkminiałem jak to zostało zrobione. I właśnie to podejście zaadaptuję do oceny nowej płyty Taylor Swift, o jakże nic-nie-wskazującym-ani-w-ogóle tytule - reputation (pisownia oryginalna) - ocenię ten album pod kątem piosenek (samego vibe) i pod kątem brzmienia (jak te piosenki zostały napisane, co technicznie zostało wykorzystane). A, i ważne - na sam koniec jeszcze słowo, bądź dwa na temat decyzji Taylor Swift w kwestii propagowania jej muzyki.

Zanim zacznę cokolwiek mówić to musicie wiedzieć jedną rzecz - oprócz Taylor, która jest "eksekjiutiw produser of de album", album głównie wyprodukowało dwóch panów - Max Martin (dosłownie bóg muzyki popowej od ostatnich 15-20 lat) i Jack Antonoff (facet, który w tym roku wyprodukował chociażby nowy album Lorde czy Pink). Czego po tym tercecie egzotycznym można się spodziewać? Na pewno tego, że to będzie turbo-popowy album, ale aż tak do bólu.

Lecimy - zaczniemy od ocenienia środka tej smakowitej kanapki czyli od piosenek. Jeśli ktokolwiek z Was śledzi poczynania naszej bohaterki to może zauważyć delikatny (tja..) zwrot w kierunku mocnego elektro-popu - jak 1989 (poprzedni album z 2014) jeszcze się delikatnie chowało i kitrało z tym, że to nie jest do końca popowy album, tak reputation już ma to wszystko w du... gdzieś i jedzie na czerwonym. Nie chowa się z tym, że jest albumem, który ma podbić wszystkie listy przebojów i zagarnąć jak największa rzeszę fanów. Jest to album idealnie popowy™.

Przy przesłuchiwaniu całej płyty można usłyszeć bardzo wyraźny podział na część wyprodukowaną przez Martina, a część wyprodukowaną przez Antonoffa. Przykład? End Game (produkcja Martina)- są rapsy wrzucone przez Future, pojawia się też Ed Sheeran, jest troche electrodance'owo - no, idealny numer, który mógłby cisnąć w radiu, bo ma zdecydowanie największą liczbę odbiorców. A w drugiej połowie mamy najlepszy numer całego albumu - Call It What You Want (produkcja Antonoffa) - z delikatnym samplem na początku i ze zdecydowanie innym vibe - miłym, dość przytulnym, z potężnym echem lat '80 (czyli też modnie). Moja uwagę przykuł tez numer Delicate - brzmi jak druga część Style z 1989. Generalnie - to są naprawdę dobre numery, a to czy są słuchalne - o tym poniżej.

Pod względem produkcji ta płyta powinna trafić na uniwersytety. Tu wszystko się zgadza - sample są tam gdzie mają być; stopa jest dostrojona do tonacji utworu - ba, nawet ogony pogłosu są dostrojone, żeby zgadzały się z kolejną frazą zaśpiewaną (no...*) przez Taylor. Jeśli ktoś z Was zajmuje się produkcją muzyki / chciałby się zajmować / chce zrozumieć wszystkie trendy w muzyce które będą się pojawiać przez najbliższe kilka-kilkanaście miesięcy - biec do Empiku, kupować płytę i czcić jak rzecz świętą. Całkiem serio - zobaczycie za kilka miesięcy, że wszystko będzie można brzmieniowo dociągnąć do tej płyty. Z minusów - trochę nie podoba mi się sposób zmiksowania wokali - czasami brzmi to tak, jakby numery były śpiewane do podkładów granych przez wieżę w dużym pokoju. No i oczywiście - jest wszechobecny autotune - miejscami bardziej wyraźny (wtedy już IMO nie powinno się go traktować jak strojenia wokali a jako instrument), miejscami bardziej subtelny.

Dlaczego pojawiła się gwiazdka (*) - ano dlatego, że Taylor na tej płycie też rapuje. A może melorecytuje? Pierwszy numer - ...Ready For It? pokazuje o czym mówię.

Więc - co myślę o tej płycie? Ciężko powiedzieć - pierwsza część, wyprodukowana przez Maxa Martina praktycznie mi nie podchodzi - z wyjątkiem numerów, które wypisałem wcześniej. Druga część, pod wodzami Jacka Antonoffa jest zdecydowanie lepsza - mniej in-yo-face popowa; bardziej stonowana, eklektyczna... przyjemniejsza. Nie da się ukryć, że to naprawdę dobry album. Ale czy najlepszy w karierze Pani Swift? W to szczerze wątpię.

Ocena: 6,5/10
Czego warto posłuchać: Call It What You Want, Dress, That's Why We Can't Have Nice Things

Na sam koniec obiecane słowo ojca dyrektora na temat tego, co robi Taylor na światowej scenie muzycznej - abstrahując od muzyki. W 2014 roku wyciągnęła cały swój katalog piosenek ze Spotify tłumacząc to, że serwisy streamingowe nie cenią jej sztuki odpowiednio. A jako następny krok - reputation została wydana tylko w formie fizycznej - nie dało się jej odsłuchać, kupić na iTunes czy streamować w jakikolwiek sposób. Teraz większość myśli, że to strzał w stopę - a tu Taylor wyjechała ze sprzedażą na poziomie 1.05 MILIONA ALBUMÓW SPRZEDANYCH W CZTERY DNI (w numerkach to jest 1 050 000) - BEZ POMOCY INTERNETU, WSZYSTKO TO FIZYCZNA SPRZEDAŻ - z takimi poziomami problem mają zespoły, które sprzedają swoją sztukę absolutnie wszędzie. Ba, sam poleciałem do Empiku i kupiłem ten album. I moim zdaniem, wszystko byłoby spoko - tak, rozumiemy, cenisz swoją sztukę i chcesz, żeby inni też ją cenili. Ale w czerwcu tego roku wszystkie piosenki (oprócz nowego albumu ofc) wróciły na Spotify... To jednak już cenią? Zapraszam do dyskusji, bo jest to temat, którego wytłumaczenie w jednej notce jest niemożliwe, co dopiero w jednym akapicie.

//

Tak jak napisałem - jeśli chcecie odsłuchać album to musicie się skoczyć do Empiku, wykaraskać 60 złotych, kupic i przekonać się samemu. A tymczasem - wbijajcie na FANPAGE NA FB i standardowo na PLAYLISTĘ NA SPOTIFY.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz