Zdaję sobie sprawę z tego, że recenzje w tym tygodniu trafiają w gusta tylko części moich czytelników - jak jeszcze Mikromusic tworzy muzykę, którą można puścić mamie bez wstydu; tak Polaris to już taki zespół, który się rodzicom raczej nie spodoba. I dziś lecimy też z taką płytą, która może się Waszym rodzicielom nie spodobać, chociaż... kto wie?
Trochę się bałem tej płyty z jednej prostej przyczyny - Converge na międzynarodowej scenie hardcore'owej jest legendą. Działający nieprzerwanie od 27 lat, 9 płyt (wliczając tą, o której będziemy mówić) za pasem, bez dużych zawirowań w składzie (od 1999 bez zmian) - takich kapel można ze świecą szukać. Jeszcze jest jedna rzecz, przez której słucham Converge - chociaż nie jest to moja idealna muzyka - Kurt Ballou. Ten facet zmienił moje postrzeganie miksów, sposobu nagrywania i nauczył mnie (niestety, nie bezpośrednio) jak uzyskać tą taką bardzo pierwotną agresję w graniu - jeśli ktoś z Was bawi się w nagrywanie i kombinowanie ze swoją muzą niech da znać, podzielę się materiałami.
Ale do sedna - The Dusk In Us to najświeższy produkt wydany przez kwartet z Salem, Massachusetts. 13 numerów, zgrabnie ubranych w przesterowane gitary i bujające rytmy - i nie ma tego problemu, który aktualnie występuje na światowej scenie metalowej - czyli przesadna kompresja i kombinowanie jak koń pod górkę i pisanie numerów, których niekoniecznie da się słuchać czy pogibać głową. Pomimo absolutnego szaleństwa na tej płycie, jest w niej bardzo dużo momentów, w których można odetchnąć i odpocząć. Najlepszy przykład - I Can Tell You About Pain - dziko, nieokiełznanie, kopiące prosto w twarz. A zaraz po tym - The Dusk In Us - ponad siedmiominutowy behemot, z potężnym ładunkiem emocjonalnym - zaczyna się delikatnie i z każdą kolejną minutą tworzy coraz bardziej przytłaczający i wciągający klimat.
Co jeszcze - ten album brzmi. Produkcje Kurta łączy właśnie brzmienie - zresztą polecam poczytać ile hardkorowych albumów zostało wyprodukowanych w GodCity Studios - czyli pod względem produkcji nie mamy się do czego przyczepić. Z góry przepraszam, ale zakładam, że większość z Was powie - "nie jestem w stanie tego słuchać, bo koleś za bardzo drze ryja". I to jest argument jak najbardziej zrozumiały, o ile wszystko porównujemy i oceniamy w kategoriach śpiewania. Jeśli wyjdziemy poza te ramy i uznamy krzyk jako formę ekspresji, formę wyrażania emocji - otwiera się cała nowa przestrzeń do poznawania muzyki. Nie mówię, że od razu trzeba być fanem krzyku - mówię tylko, że może trzeba dać mu szansę.
The Dusk In Us to cholernie równy album. Szczerze, nie miałem tu momentu, w którym bym się nudził; wszystkie numery są bardzo dobre - i przy tym siadają w pamięci (wspominałem o tym problemie przy mini-recenzji nowego albumu Chelsea Wolfe). Myślę, że każdy znajdzie tu coś dla siebie - o ile weźmie sobie do serce wcześniejszy akapit i nie zrazi się do krzyków Jacoba Bannona.
Kilka lat temu wyrobiłem sobie taką metodę - odnosząc ją teraz do muzyki - że staram się nie mówić o czymś, czego nie słuchałem. I tak, na przykład, przesłuchałem wszystkie płyty Justina Biebera i Ariany Grande żeby móc się wypowiedzieć co na ich temat myślę. I dlatego też zaprezentowałem dziś Wam Converge - cobyście mogli powiedzieć lubię/nie lubię. A jeśli nie to, to przynajmniej "tak, przesłuchałem. Taki koleś z internetów mi pokazał.". I już będzie okej.
Ocena: 9,5/10 (ta połówka za to, że nie wiem czy się rodzicom spodoba)
Czego warto posłuchać: The Dusk In Us, A Single Tear, Under Duress
//
Jak zawsze - cały album możecie znaleźć NA SPOTIFY, co lepsze numery wybrane czekają na Was na KONDASOWEJ PLAYLIŚCIE. A w wolnej chwili wskoczcie NA FACEBOOKA - przygotowuję materiał do kolejnego NADRABIAMY i potrzebuję Waszej pomocy, żeby dobrze wybrać co trzeba nadrobić. Ciao!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz