(Pierwsza część TUTAJ) (...) Czy riffy dobrze bujają? I czy w ogóle ten album nadaje się do słuchania? O tym już niedługo!
//
Oczywiście miało być szybciej, ale życie zweryfikowało moje plany bardzo brutalnie. Najpierw wakacje, teraz kupa roboty, ale cały czas QOTSA na słuchawkach. Wiec, najpierw odpowiedzmy sobie na powyższe pytania:
Czy riffy dobrze bujają? - to zależy
Czy w ogóle ten album nadaje się do słuchania? - to zależy
Zacznę trochę od końca - album pod względem brzmieniowym jest idealny. Powtórze to, co pisałem przy okazji pierwszej części recenzji - Queens Of The Stone Age nigdy nie miało problemu z eksperymentowaniem w numerach - ich numery zawsze miały bardzo duży pierwiastek eklektyzmu. Co to znaczy? Ano to, że i brzmieniowo, i kompozycyjnie od razu można było skumać, że słuchamy właśnie Queensów. I tak wlaśnie jest - od samego początku i otwierającego płytę, genialnego utworu Feet Don't Fail Me wiemy, że słuchamy QOTSY; że doświadczamy geniuszu Josha Homme.
Ale jaki mam problem - ano taki, że TROSZECZKĘ brakuje tego szaleństwa którym cechowały się wcześniejsze płyty Queens'ów. Nadal są miejscami dzikie riffy, ciekawie wykorzystane efekty - ale nie miałem na całej płycie miejsca, który zrobiłby mi takie WOW. Brakuje mi takiego elementu, który by mnie wchłonął (mówimy o brzmieniu) - coś, co miał na przykład Smooth Sailing z poprzedniej płyty ...Like Clockworks bądź Little Sister z Lullabies To Paralyze.
A co do riffów... Bujają - i to bardzo. Płyta jest bardzo taneczna - jest mniej pustynna niż wszystkie pozostałe płyty - ale przy czym łączy w sobie nie bycie produktem radiowym i bycie bardzo przystępną dla potencjalnego odbiorcy. Główny riff w Head Like A Haunted House jest przegenialny - ma ten swag z lat 60', ma power z grunge'owych kompozycji z lat 90' i ma tą melancholie produkcji z obecnych lat, gdzie wszyscy uświadamiają sobie, że kiedyś analogi brzmiały lepiej.
Ale (znów jakieś ale) - moim zdaniem, piosenki są zdecydowanie gorsze, niż te z ...Like Clockworks - w sumie trochę ciężko żeby nie były - poprzedni album jest mocnym 11/10 - od pierwszej minuty się pogrążamy w brzmieniu, w riffach, w głosach, w efektach, w całości. Tutaj trochę tego brakuje - wszystko działa, ale po przesłuchaniu niewiele zostaje w pamięci. Fajna płyta, żeby puścić podczas przejazdki samochodem i nie do końca się przejmować tym co leci.
Szczerze mówiąc, jestem troszeczkę zawiedziony tym, jaką drogę obrał Homme i załoga. Co nie oznacza, że nie będe wracał do tego albumu - może być tak, że za pół roku znów w moich uszach zabrzmi Villains i okaże się, że źle oceniłem ten album i będę go młócił dzień i noc. Lecz póki co - takie 5/10.
Ale (trzecie ale!) nadal - ...Like Clockworks jest zdecydowanie najlepszym albumem Queens Of The Stone Age. Ever.
//
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz