poniedziałek, 9 października 2017

Propagandhi - Victory Lap



Nowy album Propagandhi czekał w moim kalendarzu na sam koniec (czytaj - przed moimi wakacjami zaplanowałem sobie kilkanaście płyt do zrecenzowania, dlatego też teraz tak nadrabiamy i rzucam co chwilę coś nowego), jest kilka ważniejszych albumów które chciałem zrobić ale wczoraj wydarzyła się rzecz, która (poniekąd) zmusiła mnie do wrzucenia recenzji tego albumu właśnie teraz.

[Dramatyczna rekonstrukcja wydarzeń, trochę a'la Patryk Vega]

Czwartek, godzina 19. Kurwa, cały dzień w pracy, ledwo wróciłem, przygotowuję się do prowadzenia lekcji. Nagle dzwoni telefon.

Patrzę - dzwoni Delma.

- Ej, Kondas, słyszałeś nowy album Propagandhi?
- Nie, wiem że wyszedł ale kurwa, jest jeszcze dużo ciekawszych rzeczy i mam go na koniec
- A podobał Ci się ostatni album?
- No.
- To pierdol wszystko i bierz się za słuchanie.

[Tak było.]

Więc nie pozostało mi zbyt wiele jak wgryźć się w nowe wydawnictwo o nazwie Victory Lap. Dla tych, którzy z ta nazwą spotykają się po raz pierwszy - Propagandhi to kanadyjski zespół punkowy (a w sumie anarcho-punkowy, ale o tym później) założony w 1986 roku. Dlaczego piszę o roku założenia? Ano dlatego, że przez te 31 lat istnienia zespołu, twórczość Propagandhi zrobiła taki delikatny zwrot w kierunku bardziej technicznych gatunków muzycznych - przykład - numer Tertium Non Datur z mojej ulubionej płyty zespołu Supporting Caste - nadal punkowy, ale w zupełnie inną stronę niż NOFX czy wcześniej wspomniani na blogu CF98. Szybszy, bardziej techniczny - wręcz tech-metalowy.

Victory Lap to siódmy album, wydany oczywiście we wrześniu (tylko nie zdążyłem opisać w dniu premiery; chociaż tyle, że wydany na koniec września). Czego się spodziewałem? Że będzie szybko, ładnie, technicznie, bez brudu i napieprzania w gitary bez sensu. I dokładnie tak jest - trzeba przyznać, że panowie Chris Hannah i Sulynn Hago (gitarzyści) brzmią na albumie bardzo sucho, czysto i równo - czego raczej ciężko spodziewać się po bardziej klasycznych wydawnictwach punkowych. Tytułowy Victory Lap bardzo ładnie zarysowuje brzmienie całego albumu - są zabawy dynamiką, są techniczne zagrywki i przy tym wszystkim jest bardzo melodyjnie. Znajdą się też bardzo klimatyczne numery - odsyłam do Adventures in Zoochosis które zaczynają się do dźwięku zabaw dzieci gdzies na placu, a na to nałożona jest gitara z bardzo ładnym delayem - a jeśli tego mało, to jeszcze gdzieś w oddali słychać przemówienie obecnego prezydenta USA o budowie muru.

Co do ostatniego zdania poprzedniego akapitu i co do gatunku, którym opisywane jest Propagandhi. Nie jest to zespół, który pisze teksty do numerów na zasadzie "no, nie ma tekstu, trzeba go napisać. A pierdolnę tekst o muesli, będzie spoko i wszyscy będą myśleli, że to metafora". Warstwa liryczna tutaj gra bardzo dużą rolę - Panowie są anarchistami i przeciwstawiają się (tutaj wypiszę ładnie wszystko co jest na Wikipedii): łamaniu praw człowieka, seksizmowi, rasizmowi, nacionalizmowi, homofobii, imperializmowi, kapitalizmowi i zorganizowanym religiom. I pewnie wydawałoby się, że w dzisiejszych czasach jest tak aż "dumnie" się chwalić wszystkimi swoimi przekonaniami - a tu jest to wszystko zgrabnie ubrane. Odsyłam do oficjalnej strony O TU abyście mogli w pełni odebrać ten album, na każdej warstwie.

Okej, tyle napisanem teraz najważniejsze pytanie - czy jest to fajny album? Dla kogoś, kto lubi bardziej punkowe klimaty, ale denerwują go trzy-akordy-i-darcie-mordy - tak, to jak najbardziej fajny album. Dla kogoś, kto bardziej jara się klasycznym punkiem - myślę, że będzie za technicznie i za-bardzo-przekombinowane. A dla zwyklego zjadacza chleba? Nie jest to pozycja obowiązkowa, ale warto raz czy dwa wrzucić sobie ten album (bądź Supporting Caste) i przesłuchać od poczatku do końca aby wiedzieć co w trawie piszczy.

//

Jak zawsze - zapraszam na fanpage O TU oraz wszystkie numery z tej recenzji możecie odsłuchać na  PLAYLIŚCIE NA SPOTIFY

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz