środa, 18 października 2017

Prophets of Rage - Prophets of Rage


Jest pewna garstka czytelników, która pamięta jak rozpoczynałem cały projekt zwany "Kondas Szczerze". Na początku miały być to takie krótkie, jednozdaniowe recenzje, z ukrytą dłuższą treścią gdzieś dalej. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że pierwsze recenzje były recenzjami knajp - czyli po części recenzowałem co zjadłem w danym miejscu. A dlaczego odnoszę się do jedzenia?

Bo bardzo nie lubię odgrzewanych kotletów. Jeśli coś jest przygotowane świeże to albo jem to od razu, albo jakiś czas później i wtedy tego nie podgrzewam (chyba, że zawartość nadal znajduje się w garnku to wtedy trochę inna sprawa). I znów - dlaczego w ogóle o tym piszę? Przecież to miała być recenzja nowego albumu supergrupy Prophets of Rage? Niestety, ta płyta to taki odgrzewany kotlet.

Jak się pewnie domyślacie, Prophets of Rage to znów wariacja na temat nieodżałowanego Rage Against The Machine. Mamy tu wszystkich oprócz wokalisty RATM'u czyli - Toma Morello, Tima Commerforda, Brada Wilka, za część wokalną odpowiada Chuck D z Public Enemy (zaciągnął też tu DJ Lorda który udziela się na deckach) i B-Real z legendarnego Cypress Hill.

I jak tak się patrzy na tą śmietankę osobowości, to można by przypuszczać, że całość będzie zaskakująca, świeża i... wręcz legendarna. I czy tak jest? Z żalem muszę przyznać, że nie. Najpierw polecimy trochę rysem historycznym wydawnictw Toma Morello (bo we wszystkich grupach jego sposób komponowania słychać najlepiej) - najpierw było Rage Against które, no co tu dużo mówić, było zajebiste. Po nich powstało Audioslave z niezapomnianych i nieodżałowanym Chrisem Cornellem które, no co tu dużo mówić, było zajebiste. Później był (a nawet jest) Street Sweeper Social Club, w międzyczasie solowy projekt The Nightwatchman (oba, moim zdaniem, mocno meh). I w 2016 powstało Prophets of Rage - jak to sam zespół mówi "Są elitarną jednostką rewolucyjnych muzyków zdeterminowanych by zmierzyć się z górą wyborczego gówna i zaatakować ją z ryczącymi wzmacniaczami Marshalla" (warto w tym miejscu dodać, że manifestacja poglądów politycznych w wykonaniu panów z RATM jest tu bardzo widoczna).

Cała płyta to 12 numerów, wszystkie utrzymane w bardzo podobnych ramach połączenia rapu i rocka - czyli dokładnie tak jak w Rage Against. Pod względem miksu, groove'u i generalnego vibe - czuję się tak, jakbym słuchał znów Rage Against. Dobra, nie oszukujmy się - to jest Rage Against tylko bez Zacka De La Rochy z którym panowie nie grają od 2000 roku. Powiem tak - oczywiście, że jestem w stanie zrozumieć ramy gatunkowe, więc tu tym argumentem można tej płyty bronić. Ale to nie wystarczy, żeby to było tak przełomowe wydawnictwo, jak sami panowie by chcieli. Z ciekawszych numerów - Living On The 110, Hail To The Chief i może jeszcze Fired A Shot (wszystkie możecie przesłuchać na PLAYLIŚCIE NA SPOTIFY). I te trzy numery w zupełności wystarczą, żeby wiedzieć co się będzie dziać na tej płycie. Ocena? 3/10. W najlepszym wypadku 3,5/10.

Jak to śpiewał Grzegorz Markowski "Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym" I moim zdaniem Tom Morello i ekipa niestety tej wiedzy nie posiadają. Brakuje tej eksploracji dźwięków, która była w Audioslave, brakuje tej złości i autentyczności, która była w Rage Against. Brakuje tego czegoś, co sprawiałoby że tej płyty się chce słuchać. A szkoda.

//

Zapraszam na fanpage O TU i do słuchania PLAYLISTY NA SPOTIFY. A całą płytę możecie znaleźć i przesłuchać klikając TU


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz