czwartek, 12 października 2017

Nothing But Thieves - Broken Machine


Lecimy dalej z odkopywaniem się z premier września tego roku. Mały update - zostały mi jeszcze dwa czy trzy albumy, o których chciałbym coś więcej napisać - reszta ukaże się w postaci takiej długiej/dużej (może nawet dwuczęściowej) recenzji/opisu wszystkich ciekawszych płyt zeszłego miesiąca.

Muszę się przyznać, że wypadłem trochę z ogarniania brytyjskiej sceny muzycznej przez ostatnie kilka lat - głównie dlatego, że trochę zmieniły mi się gusta i nie miałem czasu szukać i słuchać nowości z wysp i trochę mam o to do siebie żal. Przypuszczam, że przeleciało mi trochę wydawnictw przed nosem, które mogłyby mi zawirować świat, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.

I tu z pomocą przyszło Spotify - ostatnimi czasy odkrywam nowe kawałki i albumy za pomocą automatycznie generowanych playlist dopasowanych do tego, czego słucham cały tydzień i jakiś czas temu wpadł mi w uszy kawałek Amsterdam. I było wielkie łał - trochę stare Bloc Party, trochę stare Arctic Monkeys, trochę moje ulubione numery Young Guns z czasów świetności. Przy czym wszystko było zdecydowanie świeższe i bardziej taneczne. I tak oto, po pięciu latach istnienia zespołu poznałem Nothing But Thieves i ich nową płytę Broken Machine. I mnie ukradli.

Ukradli mnie brzmieniem, które nie jest niczym nowym, ale jest wspaniale osadzone, równe i przy tym wszystkim, w trwającej wojnie głośności i masakrowania dynamiki kompresorami, z dużą dozą oddechu. Pod względem pisania piosenek, nie jest to odkrywanie ameryki, ale te numery po prostu się dobrze słucha. Do tego stopnia, że gdyby poleciało w radiu to zapytasz "ej, a co to gra?". Przesłuchajcie wszystkich singli, z tytułowym Broken Machine i GENIALNYM I'm Not Made By Design. Fajnie słychać echa Queen, Muse czy, chyba najbardziej zbliżonego gatunkowo Biffy Clyro.

Jest jeszcze jedna rzecz, o której muszę wspomnieć przy recenzji tej płyty. Genialny wokalista.
G. E. N. I. A. L. N. Y.
Przy wylewie wokalistów, którzy brzmią tak samo; a w przypadku muzyki indie to nawet mają taką samą manierę w śpiewaniu, wyskakuje ziomek, który wyciąga zajebiste falsety (chociaż nie wygląda) i śpiewa czysto (specjalnie sprawdzałem lajwy żeby się nie okazało, że płyta mnie okłamuje). Przykład - obkumajcie podejścia półtonowe na początku refrenu Particles. Niby niewiele, a robi robotę!

Jak mogę podsumować tą płytę - nie jest to album, który w jakiś specjalny sposób zmieni moje postrzeganie alternatywnego rocka ALE jest to album, który aż krzyczy "British Scene is not dead" i pokazuje, że nawet jest całkiem nieźle. Wróżę chłopakom naprawdę dużą karierę (biorąc pod uwagę, że zespół istnieje relatywnie krótko) i będę czekał na kolejne wydawnictwa. A tymczasem, mamy pretendenta do najrówniejszego albumu tego roku. Oho, zapowiada się całkiem fajny ranking!

//

Cały album możecie znaleźć na Spotify; moje ulubione numery z albumu i te wspomniane w recenzji znajdują się na PLAYLIŚCIE NA SPOTIFY i żeby nie przegapić żadnych nowości - zapraszam na fanpage O TU

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz