Znacie Pharella? To jest ten facet, który w 2014 roku wypuścił hit Happy; w swoim portfolio ma też współpracę z Jay-Z, Backstreet Boys, Britney Spears, Daft Punk, Beyonce - to jest tylko ułamek jego CV - a jesteśmy dopiero w 2002 roku. Gdybym miał rozpisać wszystko i pokazać, nad czym Pharell pracował do 2017 zakładam, że nie starczyłoby nam kawy na ogarnięcie tego wszystkiego. A jeszcze w międzyczasie zdobył dziesięć nagród Grammy.
Teraz już wiemy kim ten mistyczny Pharell jest. A skąd pochodzi? W 1999 roku założył zespół N.E.R.D. z którym wydał cztery płyty (nie wliczając aktualnej) - z czego dwie zdobyły status złotych płyt w USA. Ale jesteśmy w połowie drugiego akapitu, a nadal nie wiemy o czym będziemy rozmawiać. N.E.R.D. to akronim od No One Ever Really Dies czyli, na dobrą sprawę, możemy powiedzieć, że mówimy o płycie, która nazywa się tak samo jak zespół. I tak własnie jest!
No One Ever Really Dies to 11 numerów utrzymanych w... no kurde, nie wiem jakiej stylistyce. Otwierający album Lemon (w którym gościnnie udziela się Rihanna) to taki typowy banger; dalej - Don't Dont' Do It (chyba mój ulubiony numer z całości) - przyjemny, soulowy, wręcz nawet funkujący - i udziela się tu boski Kendrick Lamar. W połowie płyty mamy bardzo wyraźne odniesienie do Gorillaz - ESP - bardzo minimalistyczny, z wyraźnie wyczuwalnym rytmem - gdyby pojawił się na jakieś składance to sto procent bym się pomylił co do zespołu który wykonuje ten numer. Kites - nie wiem dlaczego ten numer tutaj jest, a nie jest na solowej płycie M.I.A. Wszyskto zamyka Lifting You - czyli stonero... przepraszam, reaggeowy numer z Edem Sheeranem.
Potężny miszmasz gatunków na tej płycie nie jest jakoś super zaskakujący - pytanie czy to działa? Dla mnie niekoniecznie. N.E.R.D. jako zespól to było, przynajmniej dla mnie, zawsze granie popowe ale z zadziorem. Tutaj brakuje tego "czegoś" co odróżniałoby ten album od rzeszy zupełnie takich samych wydawnictw. Jeśli byłby to producencki album Pharella - ok. W tym przypadku - trochę zmarnowany potencjał.
Ocena: 5/10
Czego warto posłuchać: Don't Don't Do It, Deep Down Body Thrust, ESP
//
Standardowo - No One Ever Really Dies znajdziecie NA SPOTIFY; moje ulubione numery do przesłuchania NA PLAYLIŚCIE; a na FACEBOOKU możemy przygotować się do świąt!
No One Ever Really Dies to 11 numerów utrzymanych w... no kurde, nie wiem jakiej stylistyce. Otwierający album Lemon (w którym gościnnie udziela się Rihanna) to taki typowy banger; dalej - Don't Dont' Do It (chyba mój ulubiony numer z całości) - przyjemny, soulowy, wręcz nawet funkujący - i udziela się tu boski Kendrick Lamar. W połowie płyty mamy bardzo wyraźne odniesienie do Gorillaz - ESP - bardzo minimalistyczny, z wyraźnie wyczuwalnym rytmem - gdyby pojawił się na jakieś składance to sto procent bym się pomylił co do zespołu który wykonuje ten numer. Kites - nie wiem dlaczego ten numer tutaj jest, a nie jest na solowej płycie M.I.A. Wszyskto zamyka Lifting You - czyli stonero... przepraszam, reaggeowy numer z Edem Sheeranem.
Potężny miszmasz gatunków na tej płycie nie jest jakoś super zaskakujący - pytanie czy to działa? Dla mnie niekoniecznie. N.E.R.D. jako zespól to było, przynajmniej dla mnie, zawsze granie popowe ale z zadziorem. Tutaj brakuje tego "czegoś" co odróżniałoby ten album od rzeszy zupełnie takich samych wydawnictw. Jeśli byłby to producencki album Pharella - ok. W tym przypadku - trochę zmarnowany potencjał.
Ocena: 5/10
Czego warto posłuchać: Don't Don't Do It, Deep Down Body Thrust, ESP
//
Standardowo - No One Ever Really Dies znajdziecie NA SPOTIFY; moje ulubione numery do przesłuchania NA PLAYLIŚCIE; a na FACEBOOKU możemy przygotować się do świąt!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz