czwartek, 14 grudnia 2017

Intervals - The Way Forward


W wieku 14 lat złapałem bardzo poważnego bakcyla związanego z gitarą. To znaczy - kiedy miałem jakakolwiek wolną chwilę to siadałem z instrumentem i wgrywałem różne zagrywki, numery, pomysły, kompozycje. Wtedy tez odkryłem całą gamę gitarzystów zajmujących się muzyką instrumentalną - z Joe Satrianim i Steve'em Vai'em na czele. Ba - jego czwarty album - The Extremist (nota bene - jeden z jego najbardziej znanych i popularnych albumów) znałem na pamięć; część zagrywek potrafiłem zagrać z pamięci. Później, z biegiem czasu, moje zainteresowania muzyczne obrały trochę inny kierunek - zacząłem słuchać jazzu, studiować harmonie i kadencje - i tak już zostało.

Dziś na tapetę wrzucamy dość młodego zawodnika na scenie (młodego w porównaniu do Satrianiego) - Aarona Marshalla z zespołu Intervals - a może powinienem napisać tworzącego zespół - Intervals to aktualnie jednoosobowy projekt, stricte instrumentalny. The Way Forward to trzeci album w dorobku Aarona prezentujący już dość zdecydowany zwrot i mocno zarysowane inspiracje - w porównaniu do poprzednich wydawnictw, jest to chyba najbardziej spójny album.

The Way Forward to 8 numerów, wszystkie utrzymane w stylistyce progresywnego, instrumentalnego metalu z mocnymi wpływami jazzu i fusion - By Far and Away brzmi jak numer z dorobku, świętej pamięci, Alana Holdswortha; zaś Belvedere (mój ulubiony numer na płycie) porywa groovem i dość delikatnym, jak na progmetal, klimatem. Problem jest taki, że w kwestii całego albumu już nie jest tak różowo - po dwukrotnym przesłuchaniu całego albumu, w mojej głowie nie został żaden motyw, melodia czy harmonia. W porównaniu do Plini'ego, amerykańskiego Chon czy naszego rodzimego Jakuba Żyteckiego (wymieniłem w tym momencie jedne z najciekawszych projektów na międzynarodowej scenie progresywnej - odkrywajcie!) brakuje mi na tej płycie czegoś, co będzie mnie ściągało i wkręcało przy każdym przesłuchaniu.

Wcześniej wspomniane tuzy instrumentalnego grania, na swoich albumach używały bardzo skromnych środków wyrazu, ale autentycznością i kreatywnością porywały słuchacza, bardzo skutecznie wprowadzając go w klimat danego albumu. Tutaj brakuje mi tej kreatywności - wszystkie patenty już gdzieś słyszałem, ciekawe momenty są tu jak na lekarstwo - i trwają równie krótko. Zdecydowanie bardziej wolałem Intervals na The Shape Of Colour (poprzednia, instrumentalna płyta z 2015) a już w ogóle na A Voice Within (debiutancka płyta, nagrana z wokalistą, utrzymana w bardzo djentowym/metalowym klimacie).

Finalną ocenę mogę podzielić niejako na dwa - pierwsza, bazowa część to ocena całego albumu jako konceptu, brzmienia, kreatywności i numerów. Druga - to spojrzenie przez pryzmat gitarzysty. Dlatego też, jeśli grasz na instrumencie - dodaj sobie +2 punkty do poniższej oceny - część zagrywek na tej płycie to łamacze palców, genialne do ćwiczenia techniki. Ale poza techniką musi być też muzyka. A tej tutaj nie jest tak wiele.

Ocena: 4/10
Czego warto posłuchać: Belvedere, Leave No Stone

//

Jak zwykle - cały album na SPOTIFY, moje ulubione numery - i więcej - znajdziecie na PLAYLIŚCIE; a na FACEBOOKU zapraszam do wyrażania swojej opinii na temat tej płyty!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz