// Ta recenzja będzie dwuczęściowa - głównie dlatego, że chcę się mocno wgryźć w ten album, więc druga część pojawi się za jakieś dwa tygodnie. A może i szybciej. //
Podczas mojego drugiego roku studiów w Krakowie poszedłem na próbę małego, dopiero co, formującego się projektu. Oczywiście, wszystko spiknięte za pomocą facebooka - a jakże! Zaczęliśmy grać, zespół się zaczął bardzo dobrze rozwijać, napisałem sumarycznie ze dwie, trzy płyty materiału? Może nawet trochę więcej.
Jak to w życiu bywa, w pewnym momencie wszystko wzięło w łeb. Trochę smutek, trochę żal, ale trzeba iść do przodu. Dlatego też bardzo serdecznie pozdrawiam tu wszystkich, którzy brali udział w tym przedsięwzięciu! #KMWTW
Ale ta notka nie o tym, że żałuję że zespół mi się rozpadł - ta notka jest o nowym albumie Queens Of The Stone Age - Villains. Dlaczego taki wstęp? Ano dlatego, że QOTSA wywarła na mnie wielki wpływ podczas pisania materiału do tego zespołu - ba, nadal jest to jeden z moich osobistych wyznaczników czy riff dobrze buja. I czy w ogóle nadaje się do grania.
Na samym wstepie warto zaznaczyć, że album został wyprodukowany przez Marka Ronsona - którego możecie znać z takich hitów jak Uptown Funk, Baby Blue czy Valerie. Co ważne, to nie jest pierwsze spotkanie duetu Ronson - Homme - współpracowali już razem przy produkowaniu ostatniej płyty Lady Gagi. Dlaczego to takie ważne? Bo Villains jest w takim razie piewszym albumem, który nie został wyprodukowany przez Josha Homme - czyli lidera i założyciela Queens Of The Stone Age. Czy będzie to miało jakiś wpływ na cały album?
Po tym przydługawym wstępie warto byłoby już coś zacząć mówić o muzyce. Z racji tego, że cała recenzja będzie dwuczęściowa, dziś postaram się trochę przybliżyć generalne brzmienie całego albumu. A brzmi on tak jak się spodziewałem, że będzie brzmieć - jak mariaż Iggy Pop'a z Markiem Ronsonem. Dlaczego akurat tak - ano dlatego, że Homme wyprodukował ostatni album Pop'a Post Pop Depression (który zresztą gorąco polecam!) co mocno, moim zdaniem, odbiło się na wszystkich numerach z płyty. Oczywiście, tutaj jest o wiele bardziej tanecznie i groove'ująco.
Queens Of The Stone Age nigdy nie miało problemu z eksperymentowaniem w numerach - ich numery zawsze miały bardzo duży pierwiastek eklektyzmu. Co to znaczy? Ano to, że i brzmieniowo, i kompozycyjnie od razu można było skumać, że słuchamy właśnie Queensów. Na tym albumie jest na pewno łagodniej, nie uraczy nas mocny, oscylujący fuzz wwiercający się w uszy. Ale czy to potrzebne? Czy riffy dobrze bujają? I czy w ogóle ten album nadaje się do słuchania? O tym już niedługo!
//
Cały album możecie znaleźć na Spotify. Co lepsze numery na playliście do której link poniżej: Fanpage O TU i też PLAYLISTY NA SPOTIFY
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz