Kanadyjskie rodzeństwo (dokładnie Tess & Luke Pretty), poniżej 20 roku życia, zajmujące się robieniem elektronicznej muzy. I to bardzo dobrej elektronicznej muzy. Ale nie jak Żą Miszel Żar tylko takiej hip. I kul!
2. Zoology - Maroon
Kolejny duet, tym razem z Londynu, też elektroniczna muza tylko bardziej udżezowiona i zdecydowanie bardziej chilloutowa. + Beau Diakowicz na gitarze to jest jakiś pogrom...
3. Sex Bob-Omb - We Are Sex Bob-Omb
Jestem turbofanem filmów Edgara Wright'a ale do Scott Pilgrim vs. the World zbierałem się od kilku lat. A to nie miałem czasu, a to nie miałem humoru. Ostatnio się jakoś złożyło tak, że miałem i czas i humor. I obejrzałem. Sam film genialny, a muzyka jeszcze genialniejsza!
4. Anomalie - Metropole
W tym miesiącu znów słuchałem bardzo dużo chilloutowych i gibiących rzeczy. Albo jak to internet mówi NuJazzowych i Future Funkowych (swoją drogą bardzo dobre tagi). Ba, nawet wrzucałem na fanpaga więc pewnie ten numer tutaj to nie jest zaskoczenie.
5. David Maxim Micic - 687 Days
Też było na fanpage ale nie mogę się oderwać od tego numeru. Wygląda prześlicznie, brzmi prześlicznie, w ogóle prześlicznie.
BONUS ROUND!
Odpowiadając na pytanie - dlaczego tak długo nie ma żadnych recenzji? Ano dlatego, że nadrabiam materiał - myślę, że do połowy października zrecenzuje wszystko co chcę i wrócimy do normalnego planu wydawniczego. A tymczasem - łapcie pretendenta do albumu roku!
Tak, zaczynam tą recenzję z wysokiego C. Four Year Strong słucham od czasów liceum, w tym momencie będzie w sumie juz jakieś 7-8 lat i z miejsca, automatycznie, ten zespół zaczął mi odpowiadać. Ale do takiego stopnia, że za każdym razem kiedy wychodzi jakaś nowa płyta/epka to katuję ją przez dwa-trzy tygodnie, uczę się wszystkiego na pamięć, co ciekawsze riffy rozpisuje na gitarze (bo trzeba przyznać, że panowie mają łeb do pisania dobrych, mięsistych i często technicznych riffów - a jeszcze przy tym wszystkim śpiewają!) więc, generalnie, tak jak zostalem podsumowany na ostatnim koncercie FYS w Krakowie - jestem małą fangirl tego zespołu.
Mały opis dla tych, którzy z Four Year Strong się dziś zapoznają. Jest to amerykański zespół z Worchester, Massachusetts założony w 2001 roku. Wikipedia mówi, że grają pop punk a prawda jest zgoła inna - FYS (i pół internetu) ochrzciło swój gatunek Beardcore (wszyscy brodaci, zaskakujące nie?). Bardzo blisko mu do melodic hardcore ale nie do końca - kiedyś wam wytłumaczę o co chodzi w tej calej scenie.
Some of You Will Like This, Some of You Won't to siódmy album w dorobku FYS (nie licząc ep'ek i minialbumów) - i chyba jest to najciekawsza płyta ze wszystkich, a zarazem jest to ukłon w stronę fanów. Dlaczego najciekawsza? Wśród 12 numerów znajdziemy akustyczne wersje hitów, interpretacje ulubionych utworów jak i numery, które wcześniej nie byly wypuszczone na żadnym z nośników. Sam tytuł już jest bardzo fajny - panowie otwarcie mówią, że grają muzykę taką, jakiej sami chcieliby słuchac.
Nie wiem czy jestem odpowiednią osobą do opisywania tych numerów bo ja się bardziej nimi jaram niż krytycznie słucham, ale spróbuję. Album otwiera akustyczna wersja It Must Really Suck To Be Four Year Strong Right Now (tytuł to nawiązanie do bardzo starej recenzji z magazynu Alternative Press) która jest... po prostu śliczna. I caly album też taki jest. Przepełniony akustycznymi gitarami, delikatnymi głosami, dzwonkami, klawiszami i innymi przeszkadzajkami. Co nie oznacza, że album jest nudny, powtarzalny i monotonny - wręcz przeciwnie. Bridge w We All Float Down Here po prostu porywa teksańskim brzmieniem i groovem; końcówka Who Cares brzmi jak najlepsze momenty z płyt Queens Of The Stone Age czy Stuck In The Middle który brzmi jak piosenka grana nad ogniskiem. Każdy numer ma w sobie coś ciekawego, ale nie chcę tutaj opisywać tego wszystkiego bo te recenzje ma się dobrze czytać do kawy, a nie do całego dzbanka czegoś innego.
Cała płyta jest zdecydowanie lżejsza i spokojniejsza niż każda z pozostałych z katalogu Four Year Strong. Polecam puścić sobie najpierw wersje oryginalne wcześniej wymienionych numerów a dopiero potem wersje z tej płyty. Sto procent - będziecie mocno zaskoczeni.
Więc:
It Must Really Suck To Be Four Year Strong Right Now: Oryginalnie:
Z Some of You (...):
We All Float Down Here Oryginalnie:
Z Some of You (...):
Who Cares Oryginalnie:
Z Some of You (...):
Stuck In The Middle Oryginalnie:
Z Some of You (...):
Więc, jak można ocenić tą płytę? Ano najlepiej, z dwóch perspektyw - jako fan i jako osoba, która spotyka się z tym zespołem po raz pierwszy. Jako fan - RANY BOSKIE, JAKA TA PŁYTA JEST DOBRA! Bo jest - jest ciekawa, jest zaskakująca i, co najważniejsze, jest niesamowicie melodyjna. Nie to, że inne wydawnictwa nie są - gdybym nigdy nie słyszał FYS i ktoś by mi puścił cokolwiek z tej płyty, pomyślałbym że słucham jakiegoś zespołu indie, który chciałby grać trochę bardziej rockowo. Dlatego też, jeśli nigdy nie słyszałeś/słyszałaś Four Year Strong to zacznij o TU (ostatni długogrający album) - później przejdź o TUTAJ (mój ulubiony album i zarazem ich drugi album, który teraz obchodzi 10 urodziny) a dopiero wróć do tej recenzji i przesłuchaj Some of You Will Like This. Ponieważ możesz być tym, który polubi ten album, albo tym, któremu jednak to wydawnictwo nie siądzie. Mi siadło, i to bardzo.
//
Oczywiście moje ulubione numery z tego albumu możecie znaleźć na PLAYLIŚCIE NA SPOTIFY a i cały album też możecie tam znaleźć. Zapraszam też na facebooka O TUna którym wrzucam najciekawsze premiery poszczególnych dni. Bo wrzesień mamy bardzo obfity w nowe numery i albumy, oj bardzo.
Dobra, uwaga. Znamy się już dwa tygodnie więc (chyba) już mogę prosić Was o pomoc. Szukamy wszystkich nowości z new americany. Znaczy, wiecie, nie chodzi o numer, który nagrała Halsey w 2015 roku (który jest swoją droga genialny, polecam!) - szukamy numerów takich, jak poniżej:
Czyli - folkowo, im ciekawiej tym lepiej, a najlepiej żeby jeszcze bujało. A jak będzie płynąć z rapsami i sounthern'em to już w ogóle szok. Po co? Bo sam nie jestem w stanie przegrzebać się przez DOSŁOWNIE MORZE muzyki, które wychodzi podczas całego roku. Więc muszę, korporacyjnie, outsource'ować część pracy. O sziet, czas rzucić pracę...
Wszystkie opcje wrzucajcie w komentarzach i/lub/bądź na Facebooku O TU. Oczywiście te dwa numery (i wszystkie, które znajdziecie a będą spełniać warunki) pojawią się na PLAYLIŚCIE NA SPOTIFY .
// Ta recenzja będzie dwuczęściowa - głównie dlatego, że chcę się mocno wgryźć w ten album, więc druga część pojawi się za jakieś dwa tygodnie. A może i szybciej. //
Podczas mojego drugiego roku studiów w Krakowie poszedłem na próbę małego, dopiero co, formującego się projektu. Oczywiście, wszystko spiknięte za pomocą facebooka - a jakże! Zaczęliśmy grać, zespół się zaczął bardzo dobrze rozwijać, napisałem sumarycznie ze dwie, trzy płyty materiału? Może nawet trochę więcej.
Jak to w życiu bywa, w pewnym momencie wszystko wzięło w łeb. Trochę smutek, trochę żal, ale trzeba iść do przodu. Dlatego też bardzo serdecznie pozdrawiam tu wszystkich, którzy brali udział w tym przedsięwzięciu! #KMWTW
Ale ta notka nie o tym, że żałuję że zespół mi się rozpadł - ta notka jest o nowym albumie Queens Of The Stone Age - Villains. Dlaczego taki wstęp? Ano dlatego, że QOTSA wywarła na mnie wielki wpływ podczas pisania materiału do tego zespołu - ba, nadal jest to jeden z moich osobistych wyznaczników czy riff dobrze buja. I czy w ogóle nadaje się do grania.
Na samym wstepie warto zaznaczyć, że album został wyprodukowany przez Marka Ronsona - którego możecie znać z takich hitów jak Uptown Funk,Baby Blue czy Valerie. Co ważne, to nie jest pierwsze spotkanie duetu Ronson - Homme - współpracowali już razem przy produkowaniu ostatniej płyty Lady Gagi. Dlaczego to takie ważne? Bo Villains jest w takim razie piewszym albumem, który nie został wyprodukowany przez Josha Homme - czyli lidera i założyciela Queens Of The Stone Age. Czy będzie to miało jakiś wpływ na cały album?
Po tym przydługawym wstępie warto byłoby już coś zacząć mówić o muzyce. Z racji tego, że cała recenzja będzie dwuczęściowa, dziś postaram się trochę przybliżyć generalne brzmienie całego albumu. A brzmi on tak jak się spodziewałem, że będzie brzmieć - jak mariaż Iggy Pop'a z Markiem Ronsonem. Dlaczego akurat tak - ano dlatego, że Homme wyprodukował ostatni album Pop'a Post Pop Depression(który zresztą gorąco polecam!) co mocno, moim zdaniem, odbiło się na wszystkich numerach z płyty. Oczywiście, tutaj jest o wiele bardziej tanecznie i groove'ująco.
Queens Of The Stone Age nigdy nie miało problemu z eksperymentowaniem w numerach - ich numery zawsze miały bardzo duży pierwiastek eklektyzmu. Co to znaczy? Ano to, że i brzmieniowo, i kompozycyjnie od razu można było skumać, że słuchamy właśnie Queensów. Na tym albumie jest na pewno łagodniej, nie uraczy nas mocny, oscylujący fuzz wwiercający się w uszy. Ale czy to potrzebne? Czy riffy dobrze bujają? I czy w ogóle ten album nadaje się do słuchania? O tym już niedługo!
//
Cały album możecie znaleźć na Spotify. Co lepsze numery na playliście do której link poniżej: Fanpage O TUi też PLAYLISTY NA SPOTIFY